Dla niecierpliwych, oczekujących szybkiego żołnierskiego „tak/nie” odpowiadamy: ma, ale nie jest to sens ekologiczny. Temat jest na tyle szeroki, że poniżej ledwo dotykamy go skacząc z wątku na wątek, czas jednak od czegoś zacząć.

Aby odpowiedzieć na to pytanie nie są potrzebne górnolotne analizy – wystarczy rozejrzeć się po domu i policzyć urządzenia elektryczne, z którymi na co dzień przychodzi nam żyć. Jest ich wpiździec. Dlaczego? Bo są prostsze, tańsze, wygodniejsze, bezpieczniejsze, mniejsze, lżejsze, ładniejsze i nie trzeba odprowadzać spalin. Są lepsze choć możliwy przecież jest czajnik na silnik spalinowy.
Cóż zatem powiedzieć? Jasne, że ma!

Niestety w przypadku samochodów elektrycznych a zwłaszcza w realiach naszej polskiej „elektromobilności” już tak kolorowo nie jest.
Wie o tym każdy kto jakiś czas temu przesiadł się z super Nokii 6310 „dwa tygodnie trzymającej” na „nowoczesnego smartfona znanej firmy” i nie mógł skończyć na baterii jednej rozmowy.

Kupujesz auto za 100 tyś (chuj tam, za to 100km robisz za 5, 6 zł…), baterie pełne, wsiadasz, jedziesz gdy w pewnym momencie dopada Cię myśl: o kurwa, zapomniałem ładowarki! A 80 km już za Tobą. „Dojadę do biura i się doładuje… kurwa, ale czym? Najbliższa stacja wpizdu nie wiem gdzie, ja pierdole – no i kończy się holowaniem jakieś 100km, koszt 205 zł (z tego te 5 za prąd do auta).

I w tym momencie właściwie rozprawiliśmy się z całą argumentacją elektrycznej motoryzacji: trochę za drogo nawet jak na wygodne auto, więcej spalone, wszak ten co holował spalił więcej paliwa niż podczas zwykłej jazdy i niezbyt ekologicznie.

Jak już grzebiemy w tej ekologii to lekko uderzymy w nieco poważniejszą nutę. Wg badań rynku niemieckiego auto elektryczne jest bardziej ekologiczne od diesla dopiero po przejechaniu 125 tyś km.
A przecież ile to trzeba spalić ropy przez tyle km. Nie przypadkiem też zwracamy uwagę na rynek, który badano: udział energii odnawialnej produkowanej w Niemczech to 33%. W Polsce jest to jakieś 13 może 14%. Czyli w Polce zrobisz około 150 tys km dieslem i będziesz ciągle bardziej ekologiczny od „męki” w aucie elektrycznym.

Koszty. Najtańszy nowy diesel (ogłoszenia, na dzień publikacji) to koszt 50 tyś zł brutto, 150tyś km będzie kosztować około 45 tyś zł, razem mamy prawie 100 tyś.
Najtańszy nowy elektryk to koszt 116 tyś brutto ale przejechanie 150 tyś km daje bardzo przyzwoite  9 tyś zł, i razem jakieś 125 tyś.

Łupiąc więc po naszym wspaniałym kraju 150 tyś km elektrykiem nie dość, że ciągle nie jesteś ekologiczny to z portfela ubyło Ci 30 tyś więcej niż gdybyś dymał śmierdzącym dieslem. No i niestety będzie też trzeba wykonać jakieś 1200 ładowań baterii aby te 150 tyś osiągnąć. W przypadku najtańszego diesla będzie to 200-250 tankowań.

Ale są też pozytywy. U cioci na imieninach… błyśniesz jak mało kto, każdy kolejny kilometr będzie już ekologiczny. No i Twoje elektryczne cacko będzie zdecydowanie ładniejsze.

Czy zatem motoryzacja elektryczna ma sens i nie jest to ślepy kierunek? Jest niepraktyczna, niewygodna, niezbyt tania i do tego nie bardzo ekologiczna.
Wygląda na to, że tak i wszystko wskazuje na to, że jesteśmy na nią skazani. Niestety nie bardzo będzie to motoryzacja w wymiarze Tesli, raczej skończy się na bryłowatych, podobnych do siebie wozidełkach, których poruszanie wyznacza cała masa różnych autonomicznych rozwiązań. Co zresztą nie jest wcale takie złe.

Broni się nawet ekologia – bo kiedy podjeżdżasz pod dom to jednak nie śmierdzi, wprawdzie „ileś tysięcy ludzi umiera w jakiś afrykańskich kopalniach” podczas tworzenia tej ekologii ALE pod „moim” domen nie śmierdzi…

Skoro już jesteśmy na tą elektrykę skazani, nawet Państwo się zabiera za elektroauto (to temat na inny artykuł wszak wszyscy pamiętamy jak gówniana jest państwowa motoryzacja), to znajdźmy jakiś racjonalny powód do zakupu auta elektrycznego. Kiedy zatem warto kupić elektryczne auto?
HA, otóż nigdy. Jak na dziś, w Polsce, to nigdy.

Istnieje jednak tutaj jakieś „racjo” acz spełnić trzeba kilka warunków. Nie ma opłacalności w zakupie możemy jednak jakiś sens znaleźć w najmie lub różnych formach sprzedaży ratalnej czy czynszowej.
Istnieje wąska grupa użytkowników samochodów, dla której posiadanie auta elektrycznego może być podyktowany racjonalnym podejściem do użytkowania pojazdu. By się w niej znaleźć należy spełnić poniższe warunki:
a) okres najmu/zakupu czynszowego musi być dość długi (koszt naszego przykładowego pojazdu nie powinien przekroczyć 1600 zł)
b) auto jest pojazdem firmowym
c) codzienna trasa ma przynajmniej dwa wygodne punkty do ładowania baterii (nie potrzebne są szybkie ładowania, może być to dom i firma, gdzie auto stoi kilka godzin)
d) odległość jaką auto codziennie pokonuje jest odpowiednia tzn:
– jest to 75% jego zasięgu (lub więcej jeśli masz wygodną możliwość doładowania pojazdu)
– lub czas podróży jest bardzo długi przy mniejszej odległości
– jest to nie mniej niż 50% zasięgu dziennie (inaczej leci na łeb ekonomia)
e) dobrze też jest:
– mieć dobrą taryfę energetyczną
– móc wykorzystać pojazd reklamowo (auto elektryczne się wyróżnia)

Najważniejsze oczywiście to niski czynsz i odpowiednia długość trasy. Dodatkowe korzyści będą z czasem wynikały ze zmian przepisów i jakiś ulg w codziennym życiu w mieście. Na wsparcie państwa nie ma co liczyć – będzie ono marginalne (użytkownik pojazdu spalinowego z każdych stu kilometrów wpłaca kilkanaście zł podatków a z auta elektrycznego przy stu kilometrach nazbiera się może ze dwa złote) zaś zmiana przepisów zostanie wykorzystana przez miasta i np. podniesione będą opłaty dla aut spalinowych w korzystaniu z zasobów miejskich (to właśnie ta ulga użytkowników elektryków).

Mamy wreszcie „racjo”. Choć trochę to trwało.

Rozwój rozwiązań elektrycznych zmienia podejście do motoryzacji. Trzeba spojrzeć na nią szerzej bardziej jak na komunikację miejską niż wymarzone auto w garażu. Ma też wpływ na wiele aspektów życia na gospodarce i podatkach kończąc. Trzeba pamiętać, że celem nie jest ona sama w sobie ale korzyści obywatela, nie rządu, koncernu, czy innej instytucji ale obywatela, mieszkańca, użytkownika pojazdu.

W warunkach miasta (i terenów podmiejskich) w ogóle nie jest potrzebne auto prywatne.
Zamiast tego o określonej godzinie podjeżdża (samodzielnie) pod Twój dom elektryczny (jedno/dwuosobowy) wagonik. Po drodze do pracy łączy się w skład kilku pojazdów, współdzieli zasoby energetyczne i dowozu na miejsce. Pojazdy łączą się w składy zgodnie z docelowymi lokalizacjami, całym ruchem kieruje centralna „automapa”. W takim przypadku zasięg jednostkowego pojazdu jest drugorzędny, pojazdy automatycznie podjeżdżają na doładowania, do składów można dołączać pojazd techniczny umożliwiając doładowanie poszczególnych „wagoników” itd., itd. A wszystko za 6 groszy od kilometra…

A w garażach na weekendowe przejażdżki czekają dwunastocylindrowe spalinowe arcydzieła na „żółtych blachach”.